poniedziałek, 30 stycznia 2012

Po nartach

Wróciłam!
Tak, nie było mnie czas jakiś, bo w końcu doczekałam się urlopu. Wyjechałam na Słowację na narty. 
Generalnie było fantastycznie, choć oczywiście musiałam przed wyjazdem panikować i wkurzać się na cały świat.
Tylko ta Słowacja... jakaś inna niż za czasów moich eskapad z rodzicami. Pusto cicho... zupełnie inaczej. Góry mają piękne, łatwiej się dogadują, ale coś nie zagrało i w tym roku były absolutne pustki. Nie pootwierane były sklepy z pamiątkami, część knajp, pensjonatów i hoteli. Po 20 na ulicy tylko ja i Serek... Dziwnie jakoś i smutno. Słowację pogrążają ceny. W euro... Jest zwyczajnie drogo. Zwłaszcza coś co pamiętam zupełnie odwrotnie mianowicie jedzenie. Niestety pogorszyła się też jakość posiłków serwowanych w knajpach. Nie jest to już takie świeże, ani smaczne. Szkoda, bo mam wielki sentyment do ich jedzenia.
Oczywiście pustki  miały też dobre strony. Na stoku jeździliśmy prawie bez kolejki. Szczerze mówiąc to jestem w szoku jak Serek jeździ.... W zeszłym roku zaczął się uczyć jeżdżenia na nartkach, a w tym śmiga. Czasem mam wrażenie, że lepiej ode mnie. On oczywiście twierdzi z wrodzoną skromnością, że ja jeżdżę lepiej, ale nie jestem tego taka pewna. Ja w tym roku zaliczyłam dwie gleby... na płaskim w trakcie jednego zjazdu. Obiektywnie mówiąc to nie był mój dzień...

Już nam się marzą kolejne narty... może na weekend do Kielc albo Bełchatowa?

sobota, 14 stycznia 2012

Nauki przedmałżeńskie

Do napisania tego zainspirowała a wręcz popchnęła mnie znajoma z bloga - Ciasteczkowa.
W jej poście przewinął się temat celibatu wśród księży. Cóż zgadzam się z jej opinią, że celibat może ułatwiać księdzu kontakt z Bogiem, że ksiądz jest człowiekiem i może trafić na kobietę, która go np porzuci. Co wtedy?  Nie mam w tym zakresie doświadczenia i zakładam, że mądrzejsi ode mnie zajęli się tą kwestią. Poza tym ksiądz godzi się na celibat dobrowolnie. Może przecież służyć Bogu w małżeństwie. Jedno małe ale.....
Jestem przeciwniczką sytuacji, w której ksiądz naucza, o tym jak powinno wyglądać małżeństwo, bo to trochę jak ja uczyłabym ich jak być księdzem. Jeśli nie ma się żadnych doświadczeń (bo jego rodzice wcale nie muszą być przykładem), to po co bierze monopol na wiedzę w tej kwestii? Bardzo ostatnio zbulwersował mnie temat wydłużania czasu nauk przed małżeńskich. Jak dla mnie, najpierw trzeba podnieść poziom tych zajęć, a nie czas ich trwania. Nasłuchałam się opowieści, co za mądrości można się dowiedzieć na takich kursach (wierzę, bo niedawno robiłam kurs na bierzmowanie i jego poziom był równie skandaliczny). Jeśli ksiądz młodym przyszłym małżeństwom tłumaczy, że rolą kobiety jest siedzenie w domu i rodzenie dzieci, to nie dziwne, że to nie pomaga w zmniejszeniu liczby rozwodów. Tak się składa, że w dzisiejszych czasach mało kogo stać na stado dzieci i niepracującą jedną osobę. Jakim więc prawem ksiądz (ale żeby nie było, to także świecki wykładowca) mówi, ile "trzeba" mieć dzieci i co powinna w domu robić kobieta? Jakim prawem ksiądz wypowiada się jak powinno wyglądać życie seksualne młodej pary? Ma w tym względzie doświadczenia? wiedzę zdobytą w rozmowach z osobami z problemami, w tym względzie? a może jest w tej kwestii autorytetem naukowym?
Już mam gęsią skórkę na myśl, że będę musiała takie zajęcia odsiedzieć i nie będę mogła na nich pytać dyskutować, argumentować i zostawać w jasny sposób przekonaną do pewnych racji, bo będzie mi groziło wyrzucenie z zajęć. Tak jak wyleciałam 2 razy z bierzmowania. 

Od razu przepraszam wszystkich rzetelnych księży i wszystkich rzetelnych prowadzących zajęcia dla przyszłych małżeństw. Wierzę, że tacy też są. Niestety póki co o nich nie słyszałam, a złą opinię robi im reszta z którą stykali się moi znajomi. 

wtorek, 10 stycznia 2012

Po co mi telewizor się pytam!

Lżejszy temat na drugą część dnia :)
Mam w mieszkaniu telewizor. Nawet dwa. Jeden w pokoju drugi w kuchni. Spadek po rodzicach, bo mi je zostawili wraz z rachunkiem za kablówkę jak się wyprowadzali. Stoją dwa staruszki. Kurzą się, to je odkurzam. W trakcie jednego z rytualnych myć stwierdziłam, że nie oglądam telewizji... Jedyne co w telewizorze oglądam to mecze polskiej reprezentacji w siatkówce no i czasem coś na DVD. Generalnie gdy chcę coś obejrzeć to oglądam na laptopie. Swoje ulubione seriale, filmy. Wiadomości wolę czytać. Czas wolny spędzam inaczej niż przed szklanym ekranem. 
Zaczęłam się więc zastanawiać skąd taka zmiana (bo kiedyś sporo telewizji oglądałam)? Wyjaśnienie znalazło się przypadkiem. Gdy mój Serek postanowił sprawdzić co jest w tv wieczorem, bo może coś obejrzymy. Słowo daję nic nie było. Powtórki powtórek filmów oglądanych po 3 raz, koszmarne polskie seriale (teraz testuję Julię na TVN, ale o tym innym razem), zagraniczne seriale 5 sezonów do tyłu. No i Discovery, kanał, który doprowadza mnie do szału, przez zła doświadczenia z moim bratem (przez kilka miesięcy tylko to oglądaliśmy a ja cytowałam Pogromców mitów). Telewizor był też w użyciu, gdy Serek był chory i leżał u mnie w łóżku. 4 godziny działał. Po obejrzeniu 20 najgłupszych wypadków oraz programu o samochodach miałam zamiast mózgu papkę... No to po co mi ten telewizor i ten abonament? 


Dziecko

Chciałabym mieć dziecko.
Tak, swoje własne, urodzone. Tak z nim chciałabym mieć to dziecko. Czuję się gotowa, żeby zostać mamą. W sensie, że opanuję potrzebną mi wiedzę w czasie 9 miesięcy ciąży. Nie mniej jednak chciałabym być mamą. Wiem, że on też chce być rodzicem, ale niekoniecznie teraz, zaraz, już. Za jakiś czas (czyli w przeciągu 2 lat - tak twierdzi). Są momenty, że czuję się staro. Mam 25 lat. To najlepszy czas na dzieci. (Tak chcę więcej niż jedno). Znajomi zakładają rodziny, więc będzie z kim się wymieniać wiedzą, podrzucać dziecko. Mam teraz siłę na więcej rzeczy niż za 10 lat. Nie chcę być starą mamą, chcę móc rozumieć o czym moje dziecko mówi. 
Chcę mieć dziecko.
Boję się też tego najbardziej na świecie. Boję się choroby dziecka i swojej. Boję się, że moje chcenie jest tylko fanaberią i okaże się, że nie jestem na to gotowa, że sobie nie poradzę. Boję się, że coś się stanie i zostanę sama z dzieckiem albo zostawię Jego z dzieckiem samego. Boję się, że jestem niewystarczająco odpowiedzialna za własne życie, a co dopiero za cudze. Boję się, że On nie jest dość odpowiedzialny by nieść na barkach byt nie tylko swój ale rodziny. Boję się, że sprowadzę na straszny świat to dziecko, na świat groźny i zły.
Chcę mieć dziecko. 
Wiem, że będę je kochać, że On będzie je kochał. Wiem, że mamy już imiona dla dzieci - Natalka i Kubuś. Wiem, że w razie kłopotów pomogą nam rodzice i przyjaciele. Wiem też, że to dziecko będzie miało najbardziej na świecie zakochanych w nim dziadków i pradziadków. Wszystko to wiem.
Mam nadzieję, że jestem gotowa na dziecko, bo za rok chcę być w ciąży. To nie jest postanowienie, to nadzieja, że oboje będziemy w pełni gotowi na dziecko. Poza tym, los płata figle. Mój 21-letni kuzyn spodziewa się dziecka. Chyba nie jest na to gotowy. Takie życie... Dla jednych największe marzenia dla innych wpadka i kłopot.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Pan 'z'

Jak to przypadkiem poznaliśmy pana 'złodzieja'.
W weekend kupowali moim rodzice samochód. :) Pierwsze co powiedział pan B. to, to, że samochód ma pewną właściwość. Mianowicie po uruchomieniu silnika zamyka się, ale pod warunkiem, że wszystkie drzwi są zamknięte. W sytuacji gdy zamknie się drzwi po odpaleniu to samochód się zamyka się, a jakże... Gorzej jak ciebie nie ma w środku, bo idziesz odśnieżać. Wszyscy pokiwaliśmy głowami, że dobrze, że faktycznie trzeba pamiętać. 
Po załatwieniu formalnościi zapakowaniu opon Mama poprosiła pana B. żeby wyjechał, bo uliczka wąska a Ona kiepsko jeździ tyłem zwłaszcza nowym autkiem. Pan B. odpalił samochód wyjechał. Nie gasił autka, bo mam już szła. W tym czasie Tata zauważył, że bagażnik jest niedomknięty, więc go domkną. Tym sposobem samochód został zamknięty na chodzie. Pierwsze pytanie to gdzie są kluczyki zapasowe? No... w schowku....
Godzinę czekaliśmy na pana ślusarza samochodowego nazwanego w towarzystwie 'emerytowanym złodziejem', całkiem niesłusznie. Bo pan okazał się być zarówno młody jak i pracował jawnie bez sztuczek. Drzwi otworzył w jakąś minutę :), a my wróciliśmy do domku.... oblewać 2 samochody - maminy i mój po mamie odziedziczony :) Kupując jeden radochę ma dwóch kierowców :)
PS. Mama jedzie do warsztatu zdjąć tę opcję, bo już widzimy te ciągłe wyprawy po zapasowe kluczyki....

czwartek, 5 stycznia 2012

Rzecz o Nim

Rzecz będzie o Nim, bo ważny jest w moim życiu. Poza tym wypełnia pół mojej głowy i większość pompy ssąco-tłoczącej zwanej sercem. Będzie o nim, bo ostatnio mnie rozczulił. A było to tak:
Miałam marny dzień, w pracy w domu w ogóle. Kiepsko się czułam, bolała mnie głowa, cholerny ząbek-trąbek i generalnie było mi źle. W domu bałagan, obiadu nie ma a ja dogorywam na kanapie. Taki zastał mnie On. Co zrobił? Zapytał co mi zrobić do picia i na co mam ochotę na obiad... Potem przyniósł kawę włączył mój serial na kompie i zniknął. Za pół godziny okazało się że mam już porządek w kuchni, a do zjedzenia barszcz z uszkami (no dobra wiem w kartonu, ale nie chcę, żeby się po 10 godzinach pracy narobił). Potem dostałam niezasłużoną porcję drapania przytulania i czułości i pościelone łóżko.
Jak Go nie kochać?

wtorek, 3 stycznia 2012

Ząbek-trąbek

Historia zaczęła się w sierpniu. Zaczynam wierzyć, że wcale nie przypadkiem. Jadąc na weekend z Moim pod Częstochowę okazało się, że boli mnie ząb. Prawa dolna szóstka. Byłam zła, bo widać dziura się zrobiła i w dodatku boli mnie na pierwszym wolniejszym weekendzie. Bolało tak sobie bez omdleń. Poszłam więc szybko po powrocie do dentysty. Tu się zaczęły schody, bo bolała mnie nie szóstka a ósemka. Ta co jej jeszcze nie ma a krzywo rośnie. Trzeba rwać. Tyle, że przestała boleć. Wszystko było ok do zeszłej środy. Jak mnie nie zaczęły boleć zęby... nie tylko szóstka i siódemka, ale jeszcze 5 i4. I tak do Sylwestra... Wczoraj poszłam do dentysty z hasłem "Panie! Pan to usuwa byle szybko..." I co się okazało? Że ząb mnie nie boli, a on nie może usunąć bo to operacyjnie z narkozą itd... Myślałam spoko. Nie boli, zdążę się umówić z chirurgiem. Co się dzieje od rana dziś? Znów cholernie boli.... Co do? Mój ząb ma wbudowany mózg i program pod tytułem jak uprzykrzyć mi życie? Zaczynam w to wierzyć! A za 2,5 tygodnia narty.....
PS. jakiś miesiąc temu się przefarbowałam i teraz w końcu się przyzwyczaiłam i nawet mi się podoba :)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Postanowienia na Nowy rok

Gdy pisałam papierowego bloga to co roku w Nowy rok pisałam postanowienia noworoczne. Kartkę w pamiętniku zaginałam w trójkąt. Potem otwierałam zeszłoroczne postanowienia i sprawdzałam, które z nich udało mi się zrealizować. Zawsze wpisywałam tam te najbardziej skryte i ważne oraz te, które były dla mnie bardzo trudne do realizacji... Oczywiście zawsze zapominałam o czym pisałam rok wcześniej także niestety idea świadomego rozwoju umierała mi gdzieś w połowie roku. Niemniej lubiłam to robić i w tym roku też zaraz spisze moje postanowienia (choć niestety nie w Nowy rok, a dopiero dziś). 
Chciałam spisać je na kartce i wkleić skan, ale potem pomyślałam, że nie wiem co zrobiłabym z rzeczoną kartką. Piszę więc tu:
  1. Po pierwsze, ale nie najważniejsze - obronić pracę magisterską w terminie do września
  2. Ruszać się zdecydowanie więcej - na basenie, na ściance, na łyżwach, na rowerze, na nartach itd
  3. Mieć znacznie więcej cierpliwości i wyrozumiałości dla innych zwłaszcza dla Niego i dla rodziny
  4. Chłonąć więcej kultury innej niż ksiązki - teatr, wystawy, koncerty...
  5. Żywić się zdrowiej - pić więcej wody, mniej alkoholu, jeść dużo warzyw i owoców mniej słodyczy i chemii, jeść regularnie zwłaszcza śniadania
  6. Dbać o siebie - chodzić na badania, ubierać się nie w to co pierwsze wpada do ręki, chodzić do dentysty
  7. Nie zaniedbywać przyjaciół i odnowić część kontaktów
  8. Lepiej zarządzać finansami
  9. Zaplanować ślub i wesele z Nim na rok 2013
  10. Ostatnie i chyba najważniejsze z wszystkich postanowień - Nie odpuszczać sobie niczego
No to mam 10 postanowień noworocznych. Pierwsze jest postanowieniem poniekąd narzuconym, bo moi przyjaciele i rodzina zgodnie zalecili takie postanowienie i do tego zagrozili, że jeśli nie wywiążę się to będą codziennie pełnić dyżuru przy mnie, żebym pisała... Cóż nie mam wyboru. Zostanę magistrem geografii :)

Tym czasem wprowadzam owoce do mojej diety i idę sobie obrać jabłko :)

Wyspa z palmą czyli na dobry początek

Bardzo dawno nie pisałam (tak zazwyczaj zaczynałam wpis do pamiętnika po dłuższej przerwie)... Cóż taka kolej rzeczy, że małe dziewczynki piszą pamiętniki, a potem stopniowo coraz rzadziej piszą. Zaczęłam pisać pamiętnik, bo tak zaleciła mi moja polonistka w szóstej klasie. Wtedy pisałam fatalnie (i nie chodzi tylko o charakter pisma). Pisanie pamiętnika czy dziennika miało pomóc mi wyrobić w sobie umiejętność pisemnej wypowiedzi. Pomogło... W gimnazjum pisałam już zdecydowanie lepiej (a w opinii mojej nauczycielki nawet bardzo dobrze). Pamiętnik nadal prowadziłam. Przestałam w liceum. Za dużo się działo, za dużo robiłam, zbyt mnie bolał wtedy świat, żeby pisać. Potem były próby powrotu, nawet próby blogowe, ale nic z tego nie wyszło. Blogi chciałam pisać dla innych, nie dla siebie, więc brak zainteresowania powodował, że zniechęcałam się łatwo. 
Teraz jest troszkę inaczej. W sumie to chyba nawet wolałabym, żeby dużo osób tego nie czytało, bo możliwe, że będzie to taka moja grafomania. W każdym razie odczuwam potrzebę pisania o wszystkim i o niczym, o tym co wpadnie mi do głowy w momencie pisania. Taki pamiętnik bis. Poza tym przyda mi się znów ćwiczenie z pisania, bo MUSZĘ w końcu napisać magisterkę. Także trening wyrażania myśli na piśmie jest jak najbardziej pożądany.
W moim pamiętniku w wersji papierowej zawsze coś rysowałam (a że umiem rysować słonia tyłem i wyspę z palmą) to dołączam to co zawsze rysowałam. Tak na dobry początek :)